CO TO JEST STREFA KOMFORTU
Każdy, kto choć otarł się o coaching, rozwój osobisty, czy też jakiekolwiek mowy motywacyjne na pewno usłyszał niejednokrotnie, jak to po opuszczeniu „strefy komfortu” zaczyna się dziać w życiu człowieka magia. Cóż to więc jest ta strefa? Skąd się wzięła, czy i dlaczego nas ogranicza? Otóż pojęcie to jest jednym z licznych zapożyczeń do języka potocznego pochodzące z gabinetów terapeutycznych psychologów rodzinnych. Zaczęło żyć własnym życiem, tak jak ADHD, czy depresja. I tak jak określenia tych zaburzeń, nabrało nowych, niekoniecznie adekwatnych znaczeń. I choć mam świadomość, że „wyjście ze strefy komfortu” stało się powiedzonkiem na trwale obecnym w języku coachów i motywatorów, chcę zmierzyć się z jego mitem i odrobinę go odkłamać.
Comfort zone bowiem to taki stan psychiczny, w którym człowiek odczuwa wystarczająco niski poziom lęku, żeby mieć pod kontrolą to, co się z nim dzieje. Dr Judith Bardwick (Uniwersytet Kalifornijski) mówi, że to stan, w którym pracujemy w pozycji lękowo neutralnej. Natomiast prof. Brene Brown z Uniwersytetu w Huston (USA) pięknie opisała ten stan jako miejsce, gdzie mamy dostęp do wystarczająco dużej ilości miłości, talentu, podziwu, czasu i innych zasobów, by działać najlepiej jak potrafimy.
Po co więc to miejsce opuszczać? By narazić się na trudny do opanowania lęk? By czuć totalny brak i opuszczenie? By czuć się jak dziecko pozbawione miłości, albo może jak człowiek uwięziony i pozbawiony elementarnych praw? Specjaliści od rozwoju osobistego powiedzą, że po to, by podnieść sobie poprzeczkę, pokonać własne ograniczenia. I w pewnym sensie mają rację. Ale tylko wtedy, kiedy miejsce pozornie dla nas bezpieczne, naprawdę niesie za sobą zagrożenia dla naszej psychiki. O tym jednak za chwilę. Tym czasem przenieśmy się na
WYSPY ŚWIĘTEGO SPOKOJU
Bardzo często w opowieści o strefie komfortu pojawia się metafora wyspy. Wyobraźmy więc sobie, że mieszkamy na jednej z nich. Opala nas tropikalne słońce, pod nogi spadają kokosy, w błękitnych wodach smaczne ryby jedzą nam z ręki. Słowem raj. Możemy w tym raju zostać i się nim napawać. Dni będą wyglądały do końca życia tak samo. Dla wielu wymarzona sytuacja i nie ma w tym nic złego. Ale są wśród nas też tacy, którym ograniczona powierzchnia wyspy zacznie uwierać. Wejdą więc na palmę i zobaczą, że obok jest kolejna wyspa. Zaczną budować tratwę, podejmować wysiłek, by sprawdzić, co tam się dzieje po sąsiedzku. Jeśli im się spodoba, założą tam kolonię, może nawiążą znajomości, z pewnością wejdą na kolejną palmę, by zobaczyć czy przypadkiem nie są mieszkańcami jakiegoś większego archipelagu. Co więc się stało z ich małą pierwszą wyspą, ich domem? Należy ją spopielić i o niej zapomnieć? Opuścić na zawsze? Nic podobnego. Nasza strefa komfortu po prostu się poszerzyła, nie jesteśmy już mieszkańcami wysepki, a archipelagu, a potem świata. Podjęliśmy działanie i trud do terytorialnej i umysłowej ekspansji. Nauczyliśmy się nowych umiejętności, poznaliśmy nowe kultury. Brawo – rozwinęliśmy się zdecydowanie, nie rezygnując z prawa powrotu do domu. W tym przypadku świetnie zadziałało prawo Yerkesa-Dodsona. Obaj panowie profesorowie już na początku XX wieku dowiedli, że kiepsko nam idzie życie i bycie, kiedy poziom stresu jest niski. Zauważyli jednak, że zbyt duży stres też nie pomaga. Wykonanie zadań trudnych wymaga więc pewnego poziomu pobudzenia. Nie sprostamy trudnym wyzwaniom, kiedy nasze ciało i umysł jest w funkcji off, kiedy leniuchujemy na naszej pierwszej wyspie. Musi pojawić się rodzaj stresu, pobudzenia, żebyśmy działali efektywnie. To pobudzenie nazywamy eustresem, czyli „dobrym” motywującym stresem. To rodzaj ciekawości, napędzającej siły, „motyli” w żołądku, który, mimo, że przyśpiesza puls, motywuje nas do podejmowania dodatkowych wysiłków, budowania tratw i zakładania kolonii. W eustresie działamy wiec optymalnie, możemy wiele. Gorzej, gdy szala naszego pobudzenia przechyli się na stronę dystresu – stresu, który zamiast nieść nas w górę, zaczyna wyniszczać. W takim stanie emocjonalnym nasze działania tracą na skuteczności.
MOMENT, W KTÓRYM TRZEBA ODEJŚĆ
Musimy mieć świadomość, że i stały eustres i notoryczny dystres niosą za sobą pewne niebezpieczeństwa. Niosące nas w górę pozytywne pobudzenie może nas uzależnić, zaś długotrwały stres może nas wyniszczyć. Do jednej i drugiej sytuacji jesteśmy się jednak w stanie przystosować i uznawać ją bardzo długo za normalną, a czasem wręcz komfortową. Przyzwyczajamy się do stanu, kiedy na naszej wyspie ryby już się nie łaszą, a kąsają, a orzechy spadając , obijają boleśnie nasze głowy. Mało tego – uznajemy ten stan za znany, normalny i mimo, że widzimy beztroskich ludzi na wyspie obok, nie znajdujemy sposobu, by z naszej znanej i swojej własnej wyspy choć na chwilę wyjść. I tu właśnie głos zabierają terapeuci. Tak o faktycznej i realnej potrzebie wyjścia ze strefy komfortu opowiada moja przyjaciółka, doświadczona psycholożka i terapeutka Joanna Wrześniowska: „Strefa komfortu u osoby zaburzonej jest bardzo niefunkcjonalna. Daje poczucie bezpieczeństwa, ale nie pozwala doświadczać życia i na dłuższą metę, powoduje ogromne cierpienie. Na przykład: boimy się co o nas myślą, więc nie pójdziemy na spotkanie, na które bardzo byśmy chcieli, ale przecież ten lęk… i za chwilę mamy poczucie odrzucenia, poczucie samotności, gorszości i jesteśmy o krok od depresji, która to wg psychologii kontekstualnej jest sygnałem od organizmu, że nie żyjemy w zgodzie ze sobą. Dlatego – w terapii – najpierw uczymy się, że doświadczanie np. podwyższonego poziomu lęku jest dobre, gdy towarzyszy on robieniu czegoś, co w dłuższej perspektywie sprawi, że nasze życie ruszy do przodu. A potem powoli wychodzimy z tej „magicznej” niefunkcjonalnej strefy komfortu doświadczając bardzo trudnych emocji. Ale robimy to, bo wiemy, że to nowe, które budujemy da nam dużo więcej życiowej satysfakcji. I jak już uda się stworzyć choćby zalążek takiej zdrowej strefy komfortu, to wtedy pracujemy nad jej poszerzaniem. „
ZATEM KANAPA CZY BUNGEE?
Jeśli zatem funkcjonujemy sprawnie, w zgodzie ze sobą, zawsze więc warto swoją strefę komfortu POSZERZAĆ. Ćwiczyć różne sytuacje, wykonywać różne zadania, być ciekawym świata i ludzi po prostu, by czuć się zdolnym do kontroli tego, co się z nami dzieje, w różnych okolicznościach. By czuć dostęp do naszych zasobów i działać optymalnie. Można więc też naszą strefę komfortu wzbogacać, urozmaicać, przesuwać jej granice. Czy trzeba ją opuszczać? Tak, jeśli przynosi nam ból i cierpienie. Jeśli tak nie jest , pozwólmy sobie na radosne eksplorowanie i rozwój, ale też umiejmy odpoczywać i wyhamować. Nie opuszczajmy strefy komfortu, tylko pozbądźmy się nudy, rutyny i lenistwa. W bogatej, szerokiej strefie naszego psychicznego komfortu, powinien się znaleźć czas i na wyzwania, realizację marzeń i bieg z przeszkodami, jak i na intymną, cichą rozmowę zawsze wtedy, kiedy będziemy jej potrzebować. Pozostańmy więc w naszych strefach komfortu, ale zadbajmy o to , by prowadziły do nich mosty i by nigdy nie były zamknięte ograniczającymi nas murami. Zaś mity rozwoju osobistego i pokusy posiadania zaburzeń uwagi i koncentracji (ADHD) traktujmy z przymrużeniem oka, a nie przymus, który każe nam się zastanowić, czy aby wszystko z nami w porządku.
Magdalena Sadłowska Trenerka biznesu, współwłaścicielka firmy doradczo-szkoleniowej Profis Sp.j
Brak komentarzy